Pozostało

trwa inicjalizacja, prosze czekac...Gry

Dzień 2

Dzień 2
Noc była bardzo ciężka. Do wczesnych godzin porannych rozbrzmiewała bardzo głośna muzyka. (mnisi akurat mieli swoje święto). No i tak się "wyspaliśmy". Pobudka około 5 rano i w drogę!W nocy temperatura 35 stopni!
I tak było przez całą wyprawę, wstawanie o wczesnych godzinach porannych było szalenie ciężkie jednakże miało w sobie bardzo duży urok. Cudownie było prawie codziennie pedałować przy wschodzie słońca i widzieć jak świt budzi się do życia! Tajowie jeszcze przed wschodem słońca rozpalają grila z przydrożnymi przekąskami. 

Rano udało się nam w końcu dojechać do morza, zamiast przepięknych turkusowych plaż zobaczyliśmy zgniliznę ryb, muszli, śmieci. Śmierdziało tak okropnie, że aż obydwoje dostaliśmy okropnych turbulencji!
Z godziny na godzinę upał stawał się coraz większy, totalnie się z nas lało. Droga okazała się koszmarna. Wzdłuż morza prowadziła autostrada, szum pędzących aut, wszędobylskie motorki, miasto na mieście i wszędzie masa ludzi! Już rano wiedzieliśmy, iż nie ma najmniejszych szans na rozbicie namiotu! 

Po godzinie 11 nie dało się już jechać upał przekraczał 40 stopni!Lało się z nas koszmarnie, zastanawialiśmy się nawet dlaczego Tajowie się nie pocą - potem my też już się nie pociliśmy!
Codzienność Tajów! Hamak i komórka - potrafią tak przeleżeć cały dzień!

na stole koniecznie cukier by móc sobie posłodzić już i tak słodką zupę!
I tak jak przypuszczaliśmy 0 wolnej przestrzeni. Po wyczerpującym przejechaniu hałaśliwej, bardzo ogromnej motorkowni - (Chon Buri) na samym końcu miasta znaleźliśmy świątynie. Bez problemu dostaliśmy pozwolenie na nocleg, tak jak dnia poprzedniego przy obsłudze świątyni. Dostaliśmy nawet swój wentylator i świetlówkę. 



Podczas pakowania roweru do postaci bagażu lotniczego okazało się, iż system mocowania sakwy na kierownicę został w naszym aucie, a nasze auto wracało już do domu... Tu z pomocą przyszli nam Tajowie z „obsługi” świątyni, w której spaliśmy drugiej nocy-kiedy tylko zobaczyli, że coś grzebiemy przy rowerze, z wrodzoną sobie ciekawością otoczyli nas i przyglądali się, by po chwili rozbiec się po kawałki drutów, gum do wiązania i niezbędne narzędzia – po pół godziny mieliśmy prowizoryczny zaczep/mocowanie torby na kierownicę, który dotrwał do samego końca wyprawy.